czwartek, 19 września 2024

Witamina B12 weszła za mocno

  Nie, ten tytuł to nie żart. 

Odpowiednia suplementacja w leczeniu schizofrenii i pokrewnych to temat na poemat. Ilu ludzi, tyle sposobów i opinii. Co szkodzi jednemu, pomoże drugiemu, a u trzeciego nie będzie w ogóle żadnego efektu... Ludzie "z branży" wymieniają się różnymi trikami i sposobami, ale wiadomo - wszystko na własne ryzyko. 

Kontekst: mam 38 lat, objawy psychotyczne zaczęły się u mnie w liceum (od lat nie mam żadnych), leczę się od października 2006 roku. Jestem w terapii i biorę grzecznie leki, w tym neuroleptyki. 

Nie jestem jakąś newbie, znam siebie, znam swoje jazdy, znam swój łeb i swoją chorobę. Dodatkowo nie mieszkam sama, jest ze mną mój narzeczony, który od razu reaguje jak coś mi się dzieje. 

No i tu i tam słyszy się, że w schizofrenii i pokrewnych ważna jest suplementacja witaminy B12. Ziomek kupił paczkę tabsów po 100 jednostek. Ja kupiłam w aptece jakieś forte, po 400 jednostek. Początkowo wszystko było ok, ale od dwóch dni zaczęłam czuć ogromne rozdrażnienie, nerwowość i agresję. Źle spałam. I nawet wczoraj rano śmieszkowałam, że muszę wziąć hydro, bo jeszcze kogoś pobiję i mnie zgarną do szpitala...

Faktycznie rano wzięłam hydro, uspokoiłam się, wygadałam u terapeutki i trochę zeszło ze mnie to ciśnienie... Podczas obiadu i wizyty u mamy też było w porządku, pomijając fakt, że często bolał mnie brzuch i głowa. Ale to przecież równie dobrze mogły być somaty, bo mam je bardzo często...

No i wyszło, że jednak nie. Po południu wzięłam drugie hydro na wyciszenie (doktorek mówi, że 40 mg w ciągu doby mogę spokojnie brać, jeśli mam taką potrzebę), zaczęłam zamulać, ale było ogólnie ok, aż tu nagle... W pobliżu naszych okiem wydzierał się jakiś pijany kibol. W tej okolicy to ogólnie standard, ale usłyszałam dwa pojedyncze słowa, które wzbudziły moją czujność... Bo tak się składa, że naczelny osiedlowy alkoholik (praktykujący małpie zachowania typu wrzeszczenie na ulicy) to koleś w moim wieku, którego pamiętam ze szkoły (w której byłam bez litości gnojona), a potem był facetem takiej jednej idiotki, z którą miałam wątpliwą przyjemność studiować (notorycznie naśmiewała się ze mnie ze swoją równie zidiociałą przyjaciółką - baby mające wtedy 25 lat, a mózgi gimnazjalistek)...

No i "układanka" ułożyła się w "całość". Pojawiło się znane poczucie zagrożenia, irracjonalny strach i wielki niepokój... Tak bardzo dawno tego nie czułam, że w pierwszej chwili zapomniałam... Tak, właśnie tak zaczynają się objawy psychotyczne. 

Ale ok, zaczęłam racjonalizować. Nie mam z tym gościem żadnego beefu - a nawet jeśli on ma jakiś problem z moją osobą, to jego zmartwienie. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, nie dzieciakami z patologicznej szkoły lat 00. To nie ja zachowuję się jak upośledzony szympans. Po drugie, gdyby tylko z jakiegokolwiek powodu wyskoczył do mnie z łapami, mój facet - zwany Misiem z miłości i z postury niedźwiedzia - przypierdoli mu, mówiąc kolokwialnie. Teściowa też pomogłaby go udupić, bo z racji zawodu ma taką możliwość. 

Wzięłam 74 mg Latudy i po dłuższej chwili poszliśmy spać. Spało mi się dobrze, nie śniły mi się żadne bzdury i było ok. Teraz tylko trochę boli mnie głowa, ale psychicznie jestem stabilna. 

...więc powiedzmy, że mimo bólu głowy i barków jestem gotowa na nowy dzień. Dzisiaj chcemy jechać z moją mamą na zakupy, chciałam też w końcu porysować - bo wcześniej nie byłam w stanie, zobaczymy co z tego wyjdzie. Muszę też kupić jakąś dużą doniczkę (w Auchanie) i lepy na ziemiórki (na Allegro - ta, rozpoczynamy coroczną akcję eksterminacji tego syfu). To tyle.

wtorek, 17 września 2024

co za dzień...

 Miałam zacząć ten blog optymistycznym wpisem, ale dzisiaj się kur*a nie da. Dzień był naprawdę słaby. 

Ostatnio ciężko mi znaleźć spokój i równowagę, mnóstwo rzeczy mnie denerwuje, a nawet doprowadza do furii. Czuję silne emocje, nieadekwatne do sytuacji i nie zawsze nad nimi panuję. Ale to podobno proces - tak twierdzi terapeutka, do której swoją drogą zapomniałam napisać czy wróciła już z urlopu.

Dzisiaj wychodziłam z siebie kilka razy, albo naprzemiennie coś mnie dołowało. 

Na koniec w ramach podsumowania tego gównianego dnia oczywiście dostałam somatów. Mam zawsze dwie opcje do wyboru: albo ból brzucha, albo nerwoból w barku i łopatce... Tym razem przypadł mi ból brzucha, na szczęście No-Spa i Hydroksyzyna dały radę.

Chciałoby się teraz wrzucić tu jakąś mądrość rodem ze szkolnej toalety z lat 90 typu "życie jest jak papier toaletowy"... Ale była też druga, że nawet ten papier toaletowy wie, że trzeba się rozwijać. 

Jakby tego wku*wu było dziś mało, zepsułam moje forum psychiatryczne (to prywatne). Konkretnie, chyba, bazę danych - cokolwiek zrobiłam, nie mam siły ani ochoty się z tym użerać. I w sumie dobrze się stało, bo jedna osoba tam wcześniej dość mocno mnie zdenerwowała. Wiem, że nie zrobiła tego celowo ani tym bardziej złośliwie, ale jednak mnie to ubodło. No cóż, może dla starej ekipy śp. pan admin był fajny i miły - bo to nie ich wyzywał w psychozie publicznie od najgorszych i oskarżał o niestworzone rzeczy... Przypomniałam sobie to wszystko, a zwłaszcza fakt, że jego obelgi były wyłącznie wynikiem psychozy, bo ja mu nic złego nie zrobiłam. Miałam przez typa cały tydzień wyjęty z życiorysu, a moje stany lękowe sięgnęły Himalajów (znał wszystkie moje dane i adres). A typek, którego przed nim broniłam też okazał się później kawałem buca. Działo się, niestety... Czasami internet to naprawdę serious business.  

No i starasz się, robisz coś, a tu komuś nie pasuje, bo "było lepiej"... 

W końcu podjęłam jakąś decyzję. Bo brakuje mi takiego miejsca jak to stare forum w czasach sprzed upadku... No i proszę: k l i k Nie wiem, czy ktoś ze starej ekipy tam wbije, czy może się na mnie obrażą, że ciągle coś mieszkam i zmieniam... Przyzwyczaiłam się, że co chwila ktoś się na mnie obraża i pewnie za moment nie będę mieć nawet znajomych z internetu. To wszystko też jest skutkiem tego, że przed 35 lat swojego życia funkcjonowałam w totalnym chaosie. I chociaż moje życie zmieniło się na dużo lepsze, to jednak 3 lata to wciąż za krótko... 

W ogóle po co mi ten blog? Założyłam, żeby pisać tu krótko o drobnicy związanej z moją chorobą, ale bez uzewnętrzniania się i dramatyzowania. 

Tak sobie tu czasem coś niezobowiązująco napiszę. :)